czwartek, 16 maja 2013

Dzień świra po łucku


Pierwsza noc w nowym mieszkaniu. Rozpakowywanie czemodanów potrwało do północy. Próba wzięcia prysznica o tej godzinie zakończyła się  fiaskiem. Prysznic zachowywał się bardziej jak kroplówka – właściciele ostrzegali, że nocą spada ciśnienie wody, więc poszłam  spać z naiwnym przekonaniem, że szybka kąpiel rano załatwi sprawę. Przez pół nocy nie dawały mi spać nieokreślone odgłosy wydobywające się ze ściany. Bardzo się starałam je zignorować, nie bardzo skutecznie.( To dopiero trzeci dzień na Ukrainie, mimo wszystko za wcześnie na omamy słuchowe). Wczesna pobudka, o szóstej żeby zdążyć z prysznicem – szybko się okazało, że wody nie ma w żadnej z dwóch łazienek, ani w kuchni Wracam do łóżka, o siódmej wody nie ma nadal. Myję twarz wodą mineralną. Do pracy odwozi mnie Dorota, radzi nabrać wody do baniaka, na wszelki wypadek. W pracy okazuje się że wody nie ma w całym mieście. Najpierw dowiaduję się, że wodociągi odłączyły dostawę żeby zmusić zalegających z opłatami do uregulowania rachunków, potem ta wersja zostaje zdementowana – to wodociągi nie płaciły rachunków i elektrownia odcięła im prąd. Z pracy postanawiam wracać piechotą, grzecznie dziękuję Dorocie, gotowej mnie odwieźć, twierdząc że muszę się zaznajamiać z okolicą. Po dziesięciu minutach nad miasto nadciąga wielka czarna chmura – dokonuję brawurowej oceny sytuacji – zdążę, w razie czego mam parasol. Nie zdążyłam, deszcz złapał mnie dokładnie tam, gdzie kończy się asfalt na trasie praca-dom. Równowaga musi być w przyrodzie – poranny brak wody został uzupełniony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz