środa, 17 grudnia 2014

Młynów - wspomnienie lata

Przeglądając akwarele Napoleona Ordy trafiłam na ten widoczek z Młynowa przypomniała mi się upalna sierpniowa niedziela i krótki pobyt w tamtejszym parku. Strasznie to było dawno.
w środku pałac, z lewej oficyna, na pierwszym planie "pawilon o zróżnicowanej bryle,
z tarasem na arkadach i rotundą w narożu"
Z pałacu Chodkiewiczów, namalowanego przez pana Ordę nic nie zostało, ale oficyna stoi, mieści się w niej muzeum. W dziwacznym pawilonie nie wiadomo co się mieści, ale jest obecnie jeszcze brzydszy niż niegdyś.
Młynów leży na trasie z Łucka do Dubna, miejscowość położona jest nad stawami, latem główna atrakcja wśród miejscowych to wędkarstwo...
Ciekawe co robią zimą... pewnie też łowią, w przeręblu...

środa, 10 grudnia 2014

terapia

W zimie najgorsze jest to, że się choruje. A w chorowaniu najgorsza jest nuda. Gdy już się przeczyta wszystkie zaległe ebuki, obejrzy filmy i przeglądnie cały internet, człowiek zaczyna szukać sobie najdziwniejszych zajęć...

wtorek, 9 grudnia 2014

bursztynowe obrazki

Polesie Wołyńskie to region bogaty w złoża bursztynu. Działają tu liczne bardziej i mniej legalne kopalnie. W Równem od kilku lat można zwiedzać Muzeum Bursztynu. O muzeum kiedy indziej, ja zaczęłam od wizyty w sklepie firmowym...
Biżuteria może nie tak perfekcyjnie idealna, jak ta z Gdańska, ale za to zaskakująco tania. Natomiast największe wrażenie robią bursztynowe obrazy - chyba najpopularniejszy na Wołyniu prezent z okazji urodzin/ślubu/awansu/itd. (są paskudne).
bursztynowy wieszcz Szewczenko
bursztynowy dzik - miał być pod choinkę dla taty, ale cena zaporowa
bursztynowi święci w słabej rozdzielczości bo zdjęcia tajniacko robione komórką

sobota, 6 grudnia 2014

wokół Łucka - świątynnie

Kilka kilometrów na wschód od granic miasta leży wieś Піддубці (Piddubci/Poddębce). Jeśli spojrzeć w prawo mknąc szosą na Równe, w oddali można dojrzeć idealną bryłę barokowej cerkwi. To symetryczne cudeńko uwieńczone dziewięcioma kopułami kojarzy mi się z bombonierką.
Niedawno pan Wiktor sprzedał mi legendę o powstaniu świątyni. Podobno miała powstać na życzenie samej carycy Katarzyny, której zamarzyła się cerkiew wyjątkowej urody w jej  podpetersburskich włościach. Ponieważ wykonawcy rozkazu pomylili stołeczne Poddębce z tymi wołyńskimi, możemy dziś podziwiać architektoniczną perełkę na obrzeżach Łucka.
Grzegorz Rąkowski raczej nie słyszał o tej legendzie, w swoim przewodniku pisze, że cerkiew zbudowano z fundacji Ludwiki Honoraty z Pociejów Lubomirskiej w 1740 roku. Autorem projektu był prawdopodobnie wybitny architekt jezuicki Paweł Giżycki.
Ciut dalej w stronę Równego, skręcając w lewo obok posterunku drogówki, wjeżdżamy na drogę do Cumania. Cumań to głównie lasy i stawy. Ładnie tu, nawet o tej brzydkiej porze roku. W centrum, na niewielkim wzniesieniu stoi 'klub' - coś w rodzaju domu kultury, który niegdyś był kościołem katolickim. Ufundował go w 1936 ostatni z ordynatów ołyckich Janusz Radziwiłł. Kościół był poświęcony świętemu Argentinusowi. Słyszeliście o takim świętym?

piątek, 5 grudnia 2014

jazz bez

W grudniu jak co roku w Łucku słychać jazzowe nuty, dziś zaczęliśmy kolejną odsłonę festiwalu "Jazz bez". Zaczęło się gershwinowo.

wtorek, 2 grudnia 2014

z kina

Nowy film Ołesia Sanina wpisał się z pewnością w zapotrzebowanie społeczne. Patriotyczna oda, jak został nazywany przez recenzentów „Powowdyr” (pol. „Przewodnik”) w warunkach trwającego na wschodzie kraju konfliktu zbrojnego dodaje Ukraińcom wiary w sens walki.  Postanowiłam zobaczyć film pod wpływem entuzjastycznych reakcji moich ukraińskich znajomych, którzy wracali z kina zachwyceni, mimo, że ze łzami w oczach. 
„Powodyr” to historia amerykańskiego chłopca, który za sprawą zafascynowanego ideą komunizmu ojca,  zostaje wciągnięty w polityczną intrygę. Peter  Shamrock wraz z ojcem trafia do Charkowa w latach 30-tych. W ZSRR trwa budowanie świetlanej przyszłości, również poprzez mechanizację rolnictwa, do której przyczyniają się projekty nowoczesnych maszyn rolniczych autorstwa amerykańskiego inżyniera. Peter nową ojczyznę poznaje przez pryzmat kronik filmowych i przyjęć, na których bawi się partyjna elita, oraz dzięki Oldze, ukraińskiej artystce, mającej wkrótce zastąpić chłopcu zmarłą  matkę.
Zawiązanie akcji następuje, gdy w dramatycznych okolicznościach zostaje zamordowany ojciec Petera, a chłopiec rozpoczyna długą podróż po radzieckiej Ukrainie, gdzie lada chwila ma się rozpocząć tragedia Wielkiego Głodu. Ponieważ dziecko ma ze sobą tajne dokumenty, zagrażające ukraińskiej wierchuszce partyjnej, w pościg za nim ruszają zastępy radzieckich służb specjalnych. Główną po chłopcu postacią dramatu jest  niewidomy lirnik, o tajemniczej przeszłości, który staje się opiekunem małego włóczęgi. Mężczyzna i chłopiec ruszają we wspólną wędrówkę, której tłem są radzieckie represje gospodarcze i kulturalne nałożone na ludność ukraińską. Głównym wątkiem narracji jest opowieść o kobzarzach – ślepych pieśniarzach, głosicielach sławy kozackiej, którzy znaleźli się na celowniku władzy sowieckiej. Oto ogłoszony zostaje powszechny zjazd lirników, podczas którego  ich pieśni będą zapisywane dla potomności. Amerykańskie dziecko ma stać się świadkiem wielkiej mistyfikacji, mającej na celu pozbycie się antykomunistycznych wichrzycieli.
Temat fascynujący, historia opowiedziana dość sprawnie, a jednak nie wszystko mi się w „Powodyrze” podoba. Brak konsekwencji w prowadzeniu niektórych wątków nie daje o sobie zapomnieć, a kilka  scen niebezpiecznie ociera się o kicz. Dżamala, którą bardzo cenię, jako piosenkarkę (polecam np. utwór „Чомуквіти мають очі” promujący film), raczej nie sprawdziła się w roli Olgi. Suknie i fryzura z epoki to za mało by wykreować postać diwy lat 30-tych. Na te niedociągnięcia można byłoby nawet przymknąć oko, gdyby nie wyzierające z każdej sekwencji ideologiczne przesłanie – źli radzieccy działacze zostali pokonani przez siłę dawnej ukraińskiej tradycji ludowej, religijnej i patriotycznej - można zabić śpiewaka, ale pieśń nie zginie nigdy. Niewygodnie dosłowne te wezwania do patriotyzmu – przynajmniej z punktu widzenia kogoś, kto na obecną sytuację na Ukrainie patrzy mimo wszystko z dystansem.
Z drugiej strony, trudno przemilczeć kilka scen-perełek,  zdradzających fascynację Sanina arcydziełami Tarkowskiego i te można uznać za mistrzowskie. Na uwagę zasługuje również praca scenografów i bardzo trafione plenery, na których wybór wpływ miało z pewnością wołyńskie pochodzenie Sanina. Fort w Tarakanowie niedaleko Dubna i kamieniołom w Bazaltowem (Janowej Dolinie) doczekały się filmowego uwiecznienia w wielkim stylu. Podobała mi się też gra Antona Greena, odtwórcy roli Petera. Jedenastolatek z Detroit pokonał podobno w castingu dwa tysiące chłopców z ukraińskiej diaspory. Duże wrażenie robi też oprawa muzyczna filmu, zwłaszcza poruszające dumy i pieśni kozackie.
 Film, mimo, że bardzo nierówny, zasługuję na uwagę polskiej widowni zwłaszcza, że został jesienią ogłoszony ukraińskim pretendentem do Oskara w kategorii najlepszy film obcojęzyczny.

poniedziałek, 1 grudnia 2014

weekend łesiologiczny

Łesia Ukrainka to pseudonim twórczy poetki, która na Ukrainie otoczona jest absolutnym kultem. Na Wołyniu, gdzie się urodziła i spędziła dzieciństwo ten kult przechodzi czasem w fanatyzm. Pomniki, portrety, akademie ku czci, recytacja wierszy w rocznicę urodzin i śmierci - do tych form okazywania czci już się przyzwyczaiłam, ale ostatnio w sklepie z ludowymi wyszywanymi koszulami, znalazłam soroczkę z wyhaftowanym portretem Łesi...
W niedzielę za namową Mateusza - fanatyka życia i twórczości Larysy Kosacz-Kwitki, wybrałam się do Muzeum w Kołodiażnem,  gdzie znajdował się dom rodzinny poetki.
Pani przewodniczka, która oprowadzała nas po muzeum, wzruszona naszą znajomością ukraińskiego i łesiologicznym zacięciem Mateusza, postanowiła opowiedzieć nam WSZYSTKO na temat biografii poetki, jej twórczości oraz wpływu tej twórczości na kulturę ukraińską jako taką (z uwzględnieniem aktualnej sytuacji politycznej). Oprowadzanie po 4 salach muzeum i dwóch budynkach ocalałych z dawnego majątku Kosaczów trwało grubo ponad dwie godziny, ale już po pierwszych 10 minutach dało się zauważyć, że pani Maria darzy bohaterkę swoich opowieści czystym uwielbieniem. Kiedy nieopatrznie odpowiedziałam twierdząco na pytanie czy interesują nas szczegóły powstawania tzw. intymnych liryków, usłyszeliśmy historię nieszczęśliwych miłości Łesi, przy czym wydawało mi się, że pani Maria ma większe pretensje do niewdzięcznych kochanków poetki, niż ona sama...
Z muzeum wyszłam z silnym przekonaniem, że w dziedzinie łesiologii niczym nie da się mnie już zaskoczyć. Natomiast Mateusz planuje już kolejną wyprawę, tym razem do Nowogrodu Wołyńskiego, gdzie znajduje się drugie z wołyńskich muzeów poświęconych Łesi...
Zdjęcia do dzisiejszego odcinka dzięki uprzejmości M.
ja i pani Maria
Mateusz i spełnione marzenie