sobota, 10 stycznia 2015

cichy głos łuckich Karaimów

Jeszcze 80 lat temu Łuck uchodził za jedno z głównych skupisk Karaimów w Europie. Nad Styrem stała drewniana kienesa, na ówczesnych obrzeżach miasta znajdował się karaimski cmentarz, w latach trzydziestych ukazywało się pierwsze w historii narodu czasopismo w języku karaimskim. Co pozostało po Kraimach we współczesnym Łucku? Pamięć nielicznych? Nazwa wąskiej uliczki nad Styrem?
Karaimi to jeden najbardziej zagadkowych narodów, którego niezwykła historia związana jest z dziejami Polski i Ukrainy. Do dziś na Krymie, na Litwie i na zachodniej Ukrainie zachowały się architektoniczne pamiątki, świadczące o wielowiekowej obecności Karaimów na tych terenach.
Kara’im znaczy czytający
Skomplikowana etnogeneza Karaimów krymsko-polskich wywodzi lud od dawnych Chazarów i Połowców – półkoczowników o tureckich korzeniach, zamieszkujących stepowe tereny nad Morzem Czarnym i Kaspijskim. Około VIII-IX w. misjonarzom karaimskim, przybyłym z Palestyny udało się ich nawrócić na nową doktrynę religijną, wywodzącą się z judaizmu.
herb Karaimów - podwójna pika, tarcza i twierdza
W książce Grzegorza Pełczyńskiego Najmniejsza mniejszość. Rzecz o Karaimach polskich czytamy, że nazwa „Karaimi” oznacza jednocześnie nurt religijny i grupę etniczną. Doktryna powstała w VIII wieku, a do jej wyłonienia się z głównego nurtu judaizmu doprowadził sprzeciwu wobec traktowania przez faryzeuszy Talmudu jako księgi świętej. Na czele ruchu stanął Anan ben Dawid z Basry, który nauczał, że nie wolno nic dodawać ani ujmować z tego, co głosi Biblia. Religia karaimska oparta jest zatem na Starym Testamencie, którego centrum stanowi Dekalog. Nadrzędną zasadą religijną jest indywidualne, niezależne od jakichkolwiek autorytetów przyswajanie i interpretowanie tekstów biblijnych. Nazwa doktryny pochodzi od arabskiego qara' (czytać, recytować). Obowiązek indywidualnej pracy z Pismem wymuszał na wyznawcach naukę hebrajskiego, jako języka oryginału (przekład na karaimski uważano za skażony interpretacją tłumacza).
Gwardia Witolda
Z Krymu na tereny Wielkiego Księstwa Litewskiego Karaimów sprowadził w latach 1397-98 wielki książę Witold. Wraz z wracającym z wyprawy wojennej przeciw Złotej Ordzie wojskami litewskimi, na Litwę przybyło kilkaset rodzin karaimskich. Większość z przybyłych osiadła w Trokach. Motywy działania księcia Witolda były dwojakie. Po pierwsze Karaimi ze względu na język bliski do tatarskiego (należy do kipczackiej podgrupy języków tureckich) byli naturalnym pośrednikiem w kontaktach z Chanatem Krymskim. Po drugie, uważani byli za lud wyjątkowo uczciwy i niesprzedajny, dlatego Witold postanowił powierzyć im funkcję swojej gwardii przybocznej. Oprócz głównej siedziby księcia na zamku w Trokach, oddziałami karaimskimi obsadzono zamki w ponad trzydziestu miejscowościach położonych na granicy z ziemiami Zakonu Kawalerów Mieczowych.
Karaimi nad Styrem
Obecność Karaimów w Łucku również związana jest z osobą wielkiego księcia Witolda. Mordechaj Sułtański (żyjący w Łucku na przełomie XVIII i XIX w. uczony karaimski) dowodzi, że za zgodą Witolda sto rodzin karaimskich sprowadzonych z Krymu miało się osiedlić na prawym brzegu rzeki Styr, naprzeciw twierdzy, w miejscu zwanym Krasna Góra. Łuccy Karaimi byli handlarzami, rzeźnikami, młynarzami, karczmarzami. W XIX i XX niektórzy pracowali jako urzędnicy. Źródła historyczne dowodzą, że stanowili dość ścisłe skupisko w obrębie miasta – większość rodzin mieszkała w okolicach biegnącej wzdłuż Styru ulicy Karaimskiej, której nazwa pozostała niezmieniona do dziś (jeśli zignorować okres między 1944 a 1991, gdy nosiła imię Kalinina). Anna Sulimowicz i Mariola Abkowicz – badaczki dziejów narodu karaimskiego ustaliły, że pierwsza wzmianka o ulicy Karaimskiej w Łucku pojawiła się już w 1561 roku.
Odezwa do Deputacji
O niebagatelnym znaczeniu łuckiej gminy karaimskiej w XVIII wieku świadczy fakt, iż to właśnie jej przedstawiciele zwrócili się w imieniu całego narodu do obradującego Sejmu Wielkiego w obronie własnych interesów. Chodziło o planowane przez Sejm reformy dotyczące gmin żydowskich, z którymi Karaimi często bywali myleni. Oto fragment osiemnastowiecznej Prośby Synagogi Karaimów łuckich do Deputacji, w którym dokonują ciekawej autocharakterystyki: My, Żydzi karaimy, co po polsku znaczy bibliarze, różniący się od zburzenia Jerozolimy obrządkiem od Żydów rabanitów we wszystkiem, albowiem do ich szkoły nie chodzimy, lecz własne mamy osobne swoje bożnice, osobnych swego własnego obrządku duchownych, to jest jednego tylko kantora, który oraz jest duchownym i rzeźnikiem do rznięcia mięsa na pokarm. Ten przez nas samych obierany bywa. Trefu żadnego nie znamy prócz krowy cielnej, tej nam bić i z takowej zarżniętej mięsa jeść nie godzi się. Po polsku chodzimy, trunków tych wszystkich co i chrześcijanie i naczyń używamy, na fabrykach robimy, w zakordonowych miastach Haliczu i Kukizowie grunta siejemy i obrabiamy, u chrześcijan służymy, pisma hebrajskiego tylko do religii używamy, a między nami tureckiego języka; okopiska osobne zakładamy, w trumnach się grzebiemy; słowem, we wszystkim od Żydów się różnimy.
Przedwojenny plan Łucka z zaznaczonym cmentarzem karaimskim
Wspomniane okopiska, to nic innego, jak cmentarze. Karaimska nekropolia istniała w Łucku do drugiej wojny światowej. Cmentarz położony był na łagodnym zboczu schodzącym ku zakolu Styru. W latach trzydziestych miejsce to znajdowało się na obrzeżach miasta, dziś to gęsto zabudowane, ścisłe centrum Łucka. Po dawnym cmentarzu nie został ślad. Wyobrażenie o tym, jak wyglądało okopisko dają zdjęcia udostępnione na stronie internetowej Związku Karaimów Polskich (www.karaimi.org). Przedstawiają one wiernych modlących się na cmentarzu w lipcu – w okresie tradycyjnego postu upamiętniającego epidemię dżumy, która w 1710 zdziesiątkowała ludność karaimską.

Trudny wiek dwudziesty
Początek dwudziestego wieku to w dziejach łuckich Karaimów okres samoidentyfikacji i tworzenia się elity intelektualnej. W 1913 działacz społeczny i czynny uczestnik ruchu odnowy języka karaimskiego Sergiusz Rudkowski założył i redagował rosyjskojęzyczne czasopismo „Sabach” (z karaimskiego Poranek). Wybuch pierwszej wojny światowej spowodował, że ukazał się tylko jeden tom tego czasopisma.
W związku z przymusową ewakuacją przed wojskami niemieckimi wgłąb imperium, zarządzonymi przez władze carskie, liczba Karaimów w Łucku gwałtownie spadła po pierwszej wojnie światowej. Mieczysław Orłowicz w wydanym w roku 1929 Ilustrowanym przewodniku po Wołyniu tak charakteryzuje tutejszą dzielnicę karaimską: Obecnie mieszka w Łucku około 70 Karaiców, którzy trudnią się rzemiosłem, względnie pracą biurową, a mieszkają w dworkach przy ulicy Karaimskiej. Stoi tu też drewniana karaicka kenesa, (bóżnica), ciekawy okaz polskiej architektury.
Drewniana Kienesa
Wspomniana świątynia przetrwała aż do roku 1972, gdy została strawiona przez pożar. Na szczęście zachował się dokładny opis świątyni i wyposażenia, sporządzony przez Adama Wojnicza (A. Wojnicz, Łuck na Wołyniu, 1922): Karaimi mają małą skromną kenesę z drzewa zbudowaną, przy ulicy Karaimskiej nad Styrem. Budynek jakoby z XVIII wieku, czworoboczny z dwuspadowym dachem (mansard) pokrytym gontami. Wewnętrzne urządzenie świątyni o charakterze wschodnim trochę przeładowane ozdobami – są to różne stylizowane motywy roślinne, egzotyczne. Pułap wgięty w górę, z kasetonem pośrodku, cały klejowo wymalowany. Naprzeciwko drzwi wchodowych na podniesieniu umieszczony jest ołtarz (pechał) w stylu odrodzenia (uszkodzony podczas wojny); składa się z trzech kondygnacji z kolumnami korynckiemi. W kondygnacjach ołtarza mieszczą się zwoje Pisma Świętego. W środkowej wnęce znajduje się szafka z bogato rzeźbionemi drzwiczkami, zakrywanemi firanką (travella). Wewnątrz przechowują się rodały, w aksamitnych futerałach, przyozdobione tablicami wotywnemi, srebrnemi z XV, XVI, XVII i XVIII wieków. Rodały są to pergaminowe zwoje z przykazaniami Boskiemi, które przy wystawianiu przykrywają się srebrnemi koronami. Bliżej ku środkowi nawy głównej stoi stół bim (nazwa tatarska), służy do odczytywania modlitw w czasie nabożeństwa. Kobiety znajdują się w babińcu, na górze, dokąd mają wejście z przedsionka. 

Głos, który ucichł
Mimo, iż w okresie międzywojennym liczba łuckich Karaimów nie przekraczała stu osób, nadal stanowili ważny element wielokulturowej mozaiki stanowiącej populację miasta. Świadczyć mogą o tym choćby zdjęcia dokumentujące wizytę prezydenta Mościckiego w Łucku wiosną 1929 roku. Jedno z nich przedstawia spotkanie prezydenta z delegacją Karaimów. W latach trzydziestych w Łucku wychodziło pierwsze w dziejach czasopismo w języku karaimskim. W latach 1931-39 dzięki inicjatywie publicysty i pisarza  Aleksandra Mardkowicza wydanych zostało dwanaście numerów czasopisma „Karaj Awazy”, którego nazwę można przetłumaczyć jako „głos Karaima”.
 spotkanie prezydenta Mościckiego z Karaimami
Ostateczny kres obecności pierwiastka karaimskiego w pejzażu narodowościowym stolicy Wołynia przyniosła druga wojna światowa. Dziś spacerując ulicą Karaimską mogę tylko wyobrażać sobie wiernych zmierzających do kienesy, a jeśli dobrze się postaram, mogę nawet poczuć smakowity zapach kybynów, świątecznych pierogów wypiekanych przez karaimskie gospodynie w piątkowe popołudnia. Dochodzę do Styru i przypomina mi się wiersz Sergiusza Rudkowskiego, który pewnie pisał go patrząc na ten sam nurt:
Hej, hej rzeko,
Pełna wody, wesoła i szeroka,
Na brzegu twoim tak mi znanym
Stoję, oddychając spokojnie…
(…)
Teraz przyszedłem ja do ciebie… dociekam…
Od ciebie rzeko usłyszeć chcę
Prawdziwe wieści o latach minionych,
Kiedy byłem czujnym chłopcem,
Szczęśliwy jak ty, wesoły jak ty…!
Powiedz rzeko, czy wrócą te czasy…?

czwartek, 8 stycznia 2015

Dawnych karnawałów czar


Po okresie świątecznym, gdy już każdy wypisał na drzwiach wejściowych święconą kredą litery: K + M + B i pokropił święconą wodą wszystko, co było do pokropienia (nie wiadomo, czy ksiądz przyjedzie po kolędzie) - rozpoczynały się zapusty, obecnie zwane z cudzoziemska karnawałem. To czas zabaw tanecznych, kuligów i wesel, a także objadania się trochę na zapas tak, aby można było łatwiej znieść okres Wielkiego Postu. - tak fenomen karnawału opisuje Bolesław Szpryngiel w swoim artykule poświęconym wołyńskim obyczajom i tradycjom.
Właśnie wkroczyliśmy w ten wyjątkowy czas zabaw i radosnego świętowania. Cofnijmy się w czasie, aby zobaczyć, jak wyglądało celebrowanie karnawału w przedwojennym Łucku.
Karnawał lekarstwem na nudę.
W obszernej analizie życia inteligencji polskiej na Wołyniu, Włodzimierz Mędrzecki zauważa, że bale i przyjęcia karnawałowe były w okresie dwudziestolecia międzywojennego najbardziej popularną formą rozrywki. Ich wyjątkowe znaczenie w kalendarzu kulturalnym można zrozumieć, dopiero, gdy zdamy sobie sprawę z kiepskiego poziomu rozrywek intelektualnych, jakie mieli do dyspozycji mieszkańcy stolicy województwa wołyńskiego w okresie międzywojennym: Do kina można było pójść od czasu do czasu, do teatru, czy na koncert jeszcze rzadziej. Ciekawych odczytów było jak na lekarstwo. Na co dzień pozostawały spacery w parku miejskim, odwiedziny nielicznych eleganckich sklepów, wizyty w jednej z kilku cukierni lub odwiedziny kawiarni. Nuda i marazm dokuczające na co dzień mieszkańcom dużego, ale w wielu aspektach prowincjonalnego miasta, kończyła się wraz z nastaniem karnawału. Karnawałowy „świat na opak” zakładający  totalne przewartościowanie, zmianę hierarchii społecznej oraz wszelkich panujących zasad, zmieszanie sfery sacrum i profanum, stawał się ratunkiem dla znudzonych szarą codziennością mieszkańców Łucka.
Przedwojenne bale karnawałowe miały swoją określoną formułę. Przebiegiem uroczystości kierował wodzirej, który wyznaczał kolejność tańców i odpowiednie momenty na przerwę. Wodzirej odpowiedzialny był również za organizację konkursów i zabaw tanecznych, z których najbardziej popularną był tzw. kotylion. Na początku balu tancerzom w drodze losowania rozdawane były kolorowe oznaki – kokardy, mini ordery, itp., które należało przypiąć do piersi, a w trakcie trwania zabawy bacznie poszukiwać osoby z identycznym kotylionem. Losowanie było oczywiście często "ustawiane", aby połączyć określone pary.
Dokąd na bal?
Małgorzata Ziemska w tekście poświęconym prezydentowi Łucka, Bolesławowi Zielińskiemu pisze o balach odbywających się w powstałym za prezydentury Zielińskiego Domu Stowarzyszeń Polskich: Po okresie zaborów Polacy nie mieli żadnego domu, mieszkania czy lokalu, w którym mogłoby ogniskować się życie organizacyjne. W listopadzie 1924 roku magistrat oddał do użytku Dom Stowarzyszeń Polskich. Grupował on 27 Towarzystw Polskich. W budynku znajdowała się wielka sala balowa, czytelnia, biblioteka, restauracja, a nawet wystawa obrazów. Członkowie różnych Towarzystw i Związków znakomicie bawili się w Domu Stowarzyszeń Polskich w czasie karnawału, a wszelki dochód z tych imprez przeznaczano na cele dobroczynne.
Włodzimierz Mędrzecki podkreśla, że za najlepsze uznawano bale organizowane przez jednostki i garnizony wojskowe. Zapewniały one obfitą kuchnię i wyszynk, dużą orkiestrę i towarzystwo. Wojskowi zapraszali na swoje bale przedstawicieli władz i wybitne osobistości „z miasta”. Nie mniej popularne były bale ziemiańskie.
„Targi matrymonialne”.
Karnawał dawał zatem okazję do „pokazania się” na salonach i błyśnięcia w towarzystwie. Panie inwestowały sporo w szyte na tę specjalną okazję suknie i odpowiednio przygotowywane fryzury. Łuccy krawcy i fryzjerzy mieli pełne ręce roboty. Inwestycje te wydają się zresztą całkiem racjonalnym wydatkiem, zwłaszcza w przypadku niezamężnych kobiet, gdyż podczas przyjęć często zawiązywały się nowe damsko-męskie znajomości. Jak czytamy u Kazimierza Schleyena, (który co prawda charakteryzuje bale lwowskie, ale wydaje się, że w przypadku wołyńskich działały podobne mechanizmy) Karnawał był głównym okresem, a bale i zabawy głównym miejscem jarmarku małżeńskiego w czasach, gdy zawarcie znajomości i wzajemne poznanie się było tak trudne. Czy dobry tancerz był równie dobrym materiałem na męża oceniali rodzice i ciotki. Fenomen owych „jarmarków małżeńskich” dawał z kolei pożywkę dla plotek, pomówień i obyczajowych skandali, którymi miasto żyło przez kolejne tygodnie, długo po zakończeniu karnawałowych hulanek.
Zabawy dla najmłodszych.
We wspomnieniach Zbigniewa Komorskiego „Moje Wołyńskie dzieciństwo” czytamy, że karnawałowe maskarady organizowano często w klubie rezerwistów: Na kolonii (chodzi o kolonię urzędniczą-dzielnicę miasta) urządzano nam zabawy i przedstawienia, natomiast rodzice mieli swoje zabawy i bale maskowe w klubie rezerwistów. Na drugi dzień ja z siostrą ubieraliśmy się w kostiumy; siostra w kostium mamy - diabła, a ja w kostium taty – żyda. Babcia uciekała z domu, widząc takie stwory.
Karnawał był również okresem wyczekiwanym przez dzieci. Bale dla najmłodszych rozpoczynały tradycyjne zabawy choinkowe, organizowane przez Polską Macierz Szkolną, Narodową Organizację Kobiet, itp. Często były to imprezy o charakterze charytatywnym, na które zapraszano dzieci z sierocińców, a także organizowano rozmaite kwesty na rzecz najbiedniejszych. 
Nie tylko maskarady.
Bale i maskarady to oczywiste formy świętowania karnawału. W zapusty organizowano jednak na całym Wołyniu także inne rozrywki – kuligi, wycieczki piesze i na nartach biegówkach, polowania. Często brały w nich udział wołyńskie elity, o czym świadczą między innymi zachowane zdjęcia wojewody i wojewodziny Józewskich korzystających z uroków wołyńskiej zimy, oraz wspomnienia Józewskiego – zapalonego myśliwego o polowaniach w tamtejszych lasach.