Tegorocznym maturzystom przyszło
zmierzyć się z analizą powieści-legendy. „Lalka” niezmiennie wywołuje silne
emocje wśród kolejnych pokoleń uczniów polskich szkół. Jedni narzekają na
anachronizm i przydługie opisy, inni zachwycają się kunsztem autora. Jedno jest
pewne, pisząc „Lalkę”, Aleksander Głowacki, znany pod pseudonimem Bolesław Prus,
wybudował sobie pomnik.
Warto, przy okazji maturalnego
zamieszania wokół postaci pisarza przypomnieć, że z pochodzenia był on
Wołyniakiem. Mało kto zdaje sobie z tego faktu sprawę, gdyż podręczniki i
słowniki literackie, jako jego miejsce urodzin podają Hrubieszów. Prus kojarzy
się oczywiście także z innymi miejscowościami, które opisywał w swoich utworach
– Lublinem, Kielcami, Warszawą, Nałęczowem, nie koniecznie zaś, z Wołyniem.
Tymczasem, przemierzając popularną trasę międzynarodową, na odcinku
Kowel-Dorohusk, uważny podróżny dostrzeże w okolicach zjazdu na Luboml
kierunkowskaz, wskazujący drogę do „Dębu Prusa”. W pobliskim Maszowie znajdował
się niegdyś majątek, należący do rodziców pisarza – Antoniego i Apolonii Głowackich. Podobno, do późnej
starości mieszkała tu także babcia pisarza – Marianna Głowacka.
Sprawę domniemanego wołyńskiego pochodzenia Bolesława Prusa
postanowiła wyjaśnić redakcja czasopisma „Ziemia Wołyńska”. W szóstym numerze
pisma, które ukazało się w czerwcu 1939 roku, znajdujemy szereg informacji na
ten temat. Zbigniew Rewski opisuje na łamach „Ziemi Wołyńskiej” swoją wyprawę do
Maszowa i spotkanie z Emilią Werbówną, miejscową nauczycielką, która okazała
się być „miejscowym duchem opiekuńczym pamięci po Aleksandrze Głowackim”. Rewskiemu udaje się ustalić miejsce,
w którym do 1910 roku stał dwór Głowackich, nazywane przez mieszkańców wsi
Głowatczyzną. Na miejscu nie zastał nic, prócz dwóch starych grusz, oraz trzech
potężnych dębów. Jak wyjaśniła nauczycielka, dwór popadł w ruinę po tym jak
„panicz” wyjechał do Warszawy, oddając majątek w arendę.
„Ziemia Wołyńska” drukuje także
tekst samej Emilii Werbówny, która powołując się na świadectwa najstarszych
mieszkańców wsi, oraz podręcznik historii literatury autorstwa Króla i
Nitowskiego, dowodzi, iż pisarz rzeczywiście przyszedł na świat w Maszowie. O
szczerej chęci rozpropagowania wiedzy o wołyńskim pochodzeniu Prusa świadczy
zakończenie artykułu, w którym autorka zauważa: cicha wioska Maszów w powiecie lubomelskim na Wołyniu powinna stanąć w
rzędzie pamiątkowych i drogich miejsc nie tylko Wołyniakom, ale i całej Polsce
na wzór Żelazowej Woli, Zaosia czy Zułowa.
Na początku XX wieku Bolesław
Prus udał się na Wołyń w interesach. Wyjazd zaowocował esejem „Notatki
Wołyńskie” opublikowanym w 1910 roku na łamach „Tygodnika Ilustrowanego”. Tekst
zawiera nie tylko opisy odwiedzonych miejscowości (Kowel i Łuck), ale też
analizę stosunków społecznych i stanu gospodarki regionu. Poniżej kilka
ciekawych spostrzeżeń o Wołyniu autorstwa Bolesława Prusa:
O narodowościowym tyglu:
Wołyń, gdzie obok przeważnej większości Małorusinów, mieszkają Żydzi,
Polacy, Niemcy, Czesi i garsteczka Wielkorosyan, przypomina butelkę, do której
nalałby kto merkuriuszu, wody i oliwy. Gdy płyny spokojnie leżą obok siebie -
nie łączą się; gdy zaś kto potrząśnie butelkę – wywoła chaos, ale nigdy nie stworzy
jednego płynu: oliwa nie stanie się wodą, ani woda merkuriuszem.
O Polakach na Wołyniu
W Łucku mieszka Polaków przeszło 1200, w powiecie prawie 24 000;
jest wiec ich za mało, ażeby okolice można było nazywać polskiemi, lecz jest
tylu, ze mogliby żyć wygodnie, doskonalić się i zdobywać szacunek u obcych (…)
polska praca w Łuckiem stoi nie zbyt świetnie. Handlem zajmują się Żydzi,
rękodziełem też Żydzi, zaś Polacy jeżeli odznaczają się to chyba w produkowaniu
materiałów pokarmowych (pieczywo, wędliny) (…) W rolnictwie także nie Polacy są
najlepszymi pracownikami, ale Niemcy i Czesi.
O Łucku:
Plan Łucka, jeśli nie zawodzi mnie wyobraźnia, przypomina liść z długim
i pogiętym ogonkiem. Ogonek tworzy ulica, łącząca dworzec kolejowy z miastem;
zaś funkcyę liścia spełnia Stare Miasto, zbudowane na wzgórzu i oblane rzeką Styrem.
Stare Miasto, gdzie wznosi się kościół
katolicki, szkoła rządowa, poczta, szczątki zamku, więzienie i grupa dworków,
posiada nienajgorszy bruk, chodniki zdaje się, betonowe i wygląda dosyć czysto.
Świeżego powietrza nie powinno tu braknąć, ze względu na obfitość ogrodów,
przeważnie owocowych. Ten prowincjonalny wygląd nie przeszkadza Łuckowi
posiadać oświetlenia elektrycznego; choć nie wiem, czy gazowe nie byłoby
korzystniejsze.
Nieskończenie długą ulicą jechaliśmy do najstarszej dzielnicy Łucka.
Minęliśmy most, potem trochę pod górę między dwoma rzędami sklepów, potem
skręciliśmy i nagle ujrzałem obraz niecodzienny. Na prawo ogromny biały
kościół, przy nim wielki plac; na lewo, gdzieś w głębi, wysoka czerwona baszta
i mury zamku, w którym niegdyś Witold przyjmował Jagiełłę, cesarza Zygmunta,
wielkiego księcia moskiewskiego i króla duńskiego. A nareszcie między zamkiem i
placem gromada ładnych domków parterowych z ogrodami. Słowem na niewielkiej
przestrzeni – dramat, sielanka i modlitwa.
Elektroniczne wydanie „Ziemi Wołyńskiej” i „Tygodnika
Ilustrowanego” można znaleźć pod adresem:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz